Freeman jako Bóg-wymiata, Carrey, jak zwykle szarżuje, ale jak trafi w punkt (a trafia!), to boki zrywać. Scena z Carellem zawsze mnie rozbraja. Podobnie, jak przyciaganie księżyca, dla stworzenia lepszego nastroju. Ma swój urok i styl. Carrey wciąż w formie.