Średni, do bólu poprawny politycznie film o złych białych i ciemiężonych Murzynach - choć tego rodzaju opinie nie są odosobnione, zrzucam je na karb ignorancji i malkontenctwa.
Średni, do bólu poprawny politycznie film o złych białych i ciemiężonych Murzynach - choć tego rodzaju opinie nie są odosobnione, zrzucam je na karb ignorancji i malkontenctwa. Tam, gdzie historia się wydarzyła, "Selma" została przyjęta bardzo dobrze, a i mnie zdecydowanie bliżej do entuzjastów filmu niż jego przeciwników.
Akcja "Selmy" rozpoczyna się w dniu wręczenia Martinowi Lutherowi Kingowi pokojowej nagrody Nobla i przedstawia walkę amerykańskich Murzynów o powszechne prawo do głosowania. Po jednej stronie konfliktu staje King i jego zwolennicy, po przeciwnej przesiąknięty uprzedzeniami państwowy aparat urzędniczy, którego uosobieniem są senator George Wallace i chętnie korzystający z policyjnej pałki szeryf Jim Clarke.
Od czasu zniesienia w USA niewolnictwa w 1862 roku Murzyni byli traktowani jak podludzie. Ograniczony dostęp do szkół, pracy czy mieszkań. Restauracje, taksówki, kąpieliska wyłącznie dla białych. Wydzielone strefy przebywania w komunikacji miejskiej. Choć historia zna wiele przejawów dyskryminacji, "Selmie" daleko do tendencyjności. Zaaplikowana widzowi dawka martyrologii jest odpowiednia, a wymowa filmu koncentruje się na ponadczasowej i uniwersalnej potrzebie jedności i sprawiedliwości.
W "Selmie" zachowano równowagę między ukazaniem zbiorowego wysiłku Murzynów w dążeniu do wyznaczonego celu a życiem osobistym MLK. Choć King skrywał swoją prywatność, krążyło na jej temat wiele plotek, zarówno błahych, jak i bulwersujących: od nałogowego palenia papierosów, przez plagiat doktoratu i przemowy "I have a dream", po wielokrotne zdrady małżeńskie i fizyczne znęcanie się nad prostytutkami. Zamiast roztrząsać niepotwierdzone pomówienia, słusznie twórcy filmu skupili się na pokładanej w MLK nadziei, niezłomności i trudnych decyzjach, narażających życie zarówno Kinga, jak i innych osób. Śmiertelne ryzyko uwypuklają przedstawione w tle, poruszające historie pastora Jamesa Reeba i młodego Jimmy'ego Lee Jacksona, a także brutalne sceny zamieszek i protestów. Te ostatnie odwzorowano z pedantyczną dokładnością – aby się o tym przekonać, odsyłam do archiwalnych nagrań dostępnych chociażby na Youtubie.
Chociaż gwiazdy wielkiego formatu zasiedliły dopiero drugi i trzeci plan, aktorsko film wypadł bardzo dobrze, a David Oyelowo zasłużył w mojej ocenie na nominację do c, której, jak wiemy, nie otrzymał. Filmowy MLK jest skromny i charyzmatyczny zarazem, a jego przemówienia mają wielką moc. Na dalszym planie znajdziemy takie gwiazdy, jak Tim Roth, Martin Sheen czy Cuba Gooding Junior. Aktorzy tej klasy nie mogli zawieść i nie zawiedli.
Z perspektywy widza trudno mi ocenić wkład Avy DuVernay w ostateczny kształt filmu. Zwłaszcza że nie znam jej dorobku. Zwraca jednak uwagę konsekwencja, z jaką buduje swoją karierę: od pracy w dystrybucji filmowej, poprzez teledyski, filmy krótkometrażowe i produkcje telewizyjne, wreszcie zwycięstwo w Sundance i "Selma", dzięki której poznała ją międzynarodowa publiczność. Co będzie dalej – zobaczymy. Na razie jednak wygląda to obiecująco.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje utrzymana w stylu retro oprawa muzyczna "Selmy". Dobrane utwory świetnie wpasowują się w czarny klimat filmu, a nagrodzony Oscarem utwór "Glory" jako puenta w napisach końcowych potęguje jego moc – chętnie wracam do tej piosenki, gdyż w oderwaniu od filmu brzmi równie genialnie.
Stosunkowo niska ocena filmu na Filmwebie (na dzień dzisiejszy 6,6) wskazuje, że chwalenie "Selmy" nie mieści się w kanonach bycia cool. Trudno, w tym przypadku murem staję po stronie mniejszości. Pałowanie mi na szczęście nie grozi, a ewentualną krytyczną ocenę recenzji jakoś przeżyję. Ważne, inspirujące kino.