Kiedy w napisach widnieje nazwisko Luca Bessona, pewnym jest, że na ekranie zobaczymy niezliczoną ilość świstających kul, ogrom trupów, niesamowite sceny walk i brawurowe pościgi. Niestety, jak
Kiedy w napisach widnieje nazwisko Luca Bessona, pewnym jest, że na ekranie zobaczymy niezliczoną ilość świstających kul, ogrom trupów, niesamowite sceny walk i brawurowe pościgi. Niestety, jak to zwykle bywa z tego typu filmami, wszystkie te atrakcje odbywają się kosztem fabuły. Jak ma się sprawa z najnowszym filmem Pierre'a Morela pt. "Pozdrowienia z Paryża"?
Zacznijmy jednak od początku. Mamy bardzo ambitnego pracownika amerykańskiej ambasady w Paryżu, Jamesa (Jonathan Rhys Meyers), który poza swoją prawdziwą pracą wykonuje także niezbyt skomplikowane tajne misje. W zasadzie nie ma powodu do narzekań, bo jego życie toczy się dość spokojnie. Z piękną narzeczoną Caroline (Kasia Smutniak) są bardzo szczęśliwą parą aż do momentu nowej misji Jamesa. Dostaje bardzo odpowiedzialne zadanie walki z terroryzmem i partnera, bardzo ekscentrycznego i szalonego Charliego Waxa (John Travolta). I w tym momencie zaczynają się prawdziwe kłopoty... Cóż można powiedzieć o tym filmie? Najkrócej: przerost formy nad treścią. Jeśli ktoś lubi efektowne bijatyki, brawurowe jazdy samochodem i akrobacje nie z tej ziemi, to zachęcam do obejrzenia tego filmu. Ale jeśli ktoś do tego chciałby jeszcze jakaś ciekawą fabułę, to trafił pod zły adres. "Pozdrowienia z Paryża" są pozbawione jakiegokolwiek sensu. Akcja jest, co prawda szybka, lecz po kilkunastu minutach takiej brawury można zadać sobie pytanie, po co to wszystko? Dlaczego oni tak pędzą? A najgorsze jest to, że do końca filmu nie otrzymamy odpowiedzi. Dodatkowo, odniosłem wrażenie, że we francuskiej stolicy mieszkają sami Chińczycy i Pakistańczycy, a znalezienie rodowitego paryżanina graniczy z cudem.
Co do gry aktorskiej, to jeden z nielicznych pozytywów tego chaosu. John Travolta wypada całkiem nieźle w roli napakowanego, amerykańskiego gliniarza z bardzo ciętym językiem. Ciągle przeklina, nie ma za grosz kultury, ale przy tym jest bardzo zabawny. Zaś jego partner Jonathan Rhys Meyers stanowi interesujące uzupełnienie tego duetu. A jak wypada polski akcent filmu? Kasia Smutniak sprawia wrażenie trochę przytłoczonej i zdezorientowanej, ale mimo to trzyma niezły poziom. Przynajmniej się stara. Sądzę, że jeszcze o niej usłyszymy.
"Pozdrowienia z Paryża" nie posiadają krzty sensu. Na szczęście jest tam dużo ciekawych scen w stylu Bessona i parę bardzo zaskakujących momentów. Jednak jako całokształt nie prezentuje nic spektakularnego. Ot, takie kolejne mordobicie dla niewymagających widzów.